poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Coraz trudniej

Poczyniłam w zeszłym tygodniu kilka wpisów, ale żadnego nie zdecydowałam się opublikować bo były zbyt żałosne. Generalnie przezywałam kryzys, fizyczny głównie. Czułam się na tyle kiepsko, że - mimo poniedziałkowej wizyty u mojej Pani Dr w szpitalu, w czwartek pobiegłam jeszcze do mojej przychodni, żeby się upewnić, że te dolegliwości to tylko efekt rośnięcia. Tak, to efekt rośnięcia i biegania po mieście z wielkim brzuchem.
Zaczęliśmy właśnie 27 tydzień - coraz bliżej końca... Brzuch mam serio wielki, 113 cm w obwodzie, przybrałam do teraz 9 kg, jest mi ciężko. Myślę, że i tak mogę się cieszyć, bo nie dotknęła mnie na razie żadna z poważniejszych ciążowych dolegliwości, po prostu jest mi ciężko i czasem boli mnie brzuch, bo jest pełen dzieci, pełen do granic możliwości :)
Kryzys zeszłego tygodnia pewnie głównie był powodowany zbyt dużą aktywnością - jednak muszę bardziej się ograniczać, dużo odpoczywać, dużo leżeć niestety. W zeszłym tygodniu natomiast urodził się mój siostrzeniec, co było poprzedzone kilkoma alertami i w związku z tym nocnymi rajdami po mieście, ponadto byliśmy na dwóch pierwszych lekcjach szkoły rodzenia, na kilku spotkaniach towarzyskich, urządziłam przyjątko urodzinowe dla mojego Męża i cały weekend spędziłam w szkole (i zdałam jeden egzamin ;) ). Myślę, że to całkiem sporo jak na zupełnie normalną kobietę, a co dopiero dla takiego wieloryba jak ja.
Coraz częściej zaczynam tez się zastanawiać nad kwestią porodu. Wiem, że szpital, który sobie wybrałam, jest mocno nastawiony na porody naturalne, nawet w przypadku ciąży bliźniaczej. A moja ciąża jest super poprawna, chyba mogłabym być przykładem naukowym na bliźniaczą ciążę doskonałą (oby nie zapeszyć...). Dzieci rosną dotychczas tak jak trzeba, bardzo równo i są zdrowe, każdy z nich zajmuje dokładnie połowę mojego brzucha i obaj są już od dawna ułożeni głowami w dół (co raczej się już pewnie nie zmieni). Szyjkę macicy mam tak długą, że każdy z badających mnie lekarzy przewiduje długie noszenie ciąży. Nie przytyłam za dużo, ciśnienie w normie... nie ma wskazań do cesarskiego cięcia. A jednak lekarze, których odwiedzam bardzo różnią się poglądami na temat tego, jak powinno wyglądać rozwiązanie. Jedyną osobą, z którą nie rozmawiałam na ten temat jeszcze jest moja Pani Dr w szpitalu i chyba jak dotychczas będzie jedyną, która optuje za porodem siłami natury...albo raczej siłami moich mięśni :) Myślę, że na wizycie na początku maja będzie najwyższy czas, żeby o tym ostatecznie porozmawiać i podjąć jakąś decyzję - mogę jeszcze zmienić szpital, zmienić lekarza. Chyba muszę jeszcze więcej poczytać o zaletach i wadach obu sposobów rozwiązania i może spisać sobie jakąś listę... chciałabym, żeby ktoś mi doradził....
Jutro mamy usg, chyba takie poważniejsze, mam nadzieję się dowiedzieć ile dzieciaki ważą i mierzą, lekarka, która będzie nas badała specjalizuje się w bliźniakach - może podpytam o jej zdanie? Zaczynam się troszkę stresować i chyba chciałabym, żeby było już po wszystkim... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz