środa, 29 stycznia 2014

Ząb nr 4

Postanowiłam (ja ciągle coś postanawiam.... echhh...) pisać bardziej "flashowo" zamiast zbierać się 10 dni do kolejnego wpisu.
Z tym zębem nr 4 to już jakiś czas temu on wylazł. Jeszcze wczoraj aplikowałam Tygrysowi paracetamol bo mu ewidentnie dokuczał, ale myślę, że to już ostatni dzień, już widać i czuć cały brzeg ząbka. Wyciska się dość długo, kilka dni. Teraz będziemy czekać na górne, ale mam nadzieję, że dadzą nam chwilę spokoju. U mojego siostrzeńca górne wyszły dopiero teraz a jest 2,5 miesiąca starszy. Proszę... choć miesiąc przerwy... choć tydzień?
Kolejna rzecz - jak pisałam już wcześniej, Smoki potrafią przewracać się w obie strony ale nigdy nie mogłam powiedzieć, że się turlają i trochę mnie to niepokoi ciągle. Dziś, właśnie przed chwilą, Koralik zaczął się turlać! :) pięknie turlał się do mnie, kiedy leżałam obok i tulił po tym przeturlaniu. Może z Tygrysem też mi się uda w ten sposób, a może każdy na wszystko ma odpowiedni czas i już?
Chłopaki śpią a to jedyna ich wspólna drzemka poza spacerem (Tygrys zrezygnował z drugiej drzemki niestety) więc zmykam choć trochę się ogarnąć. I wracam na pole walki z Chatką Puchatka w ręku! :)

niedziela, 26 stycznia 2014

Powrót i 7

Nie było tak strasznie. Okazało się, że w tę stronę Smoki nie musiały się aklimatyzować. Nie spodziewałam się tego, że chyba jednak zapamiętali ten dom, ten spokój, ten rytm życia i wyglądali, jakby było im dobrze znów tu być. Pierwszy dzień Tata był z nami, wziął specjalnie na tę okazję urlopik, ale już następnego dnia byliśmy sami i świetnie sobie poradziliśmy. Chłopaki wcale mnie nie terroryzują, nie chcą siedzieć ciągle na rękach bo mają inne atrakcje - wielki plac zabaw w dużym pokoju albo dwa małe w swoich łóżeczkach. Zaraz po przyjeździe wsadziłam ich na chwilkę do bujaczków i dzięki temu uświadomiłam sobie, jak bardzo urośli przez te 3 tygodnie! Normalnie wszystkie kończyny wystają im na zewnątrz, już nie możemy korzystać z tych wspaniałych sprzętów bo boję się, że wypadną z nich.
Wczoraj zakończyliśmy siódmy miesiąc naszej nowej przygody :) Wygląda, że chłopcy rozwijają się dobrze, w miarę książkowo - nic do przodu ale też żadnych specjalnych opóźnień. Jak posłucham niektórych informacji z okolicy - Zoja w 6. miesiącu stoi, Sebek w 5. zaczął czworakować, Staś w 6. siadał - to czasem się martwię, że moje dzieci takie mało sprytne... ale zaczęliśmy chodzić na wspomnianą rehabilitację i Pani Basia twierdzi, że wszystko z nimi OK, że są bardzo dzielni. A pani Basia jest strasznie fajna :) Co prawda "nakrzyczała" na nas, że sadzamy Tygrysa choć jeszcze nie powinniśmy, ale nie do końca się z nią zgadzam - wydaje mi się, że on jest do tego już mocno gotów, tylko jakoś nie wpadł sam jeszcze na pomysł jak to zrobić. Jak już się go posadzi to pięknie siedzi, sięga daleko po różne zabawki, przewraca się i kombinuje. Leżenie ewidentnie go nudzi a siedzenie niesamowicie bawi i mobilizuje. A zwłaszcza nudzi go leżenie na plecach, które Pani B. pokazała nam jako wyjściową pozycję do siadania. Ale mój syn znalazł sam inny sposób, żeby usiąść i choć nadal potrzebuje mojej asysty to myślę, że to kwestia kilku dni :) Koralik za to bardzo chętnie ćwiczy czworakowanie, choć jestem przekonana, że akurat on bardzo dobrze zna swoje możliwości i niczego nie przyspieszymy - pójdzie własnym rytmem, powoli, każda sprawność będzie mocno i dokładnie wypracowana. W przeciwieństwie do brata, który najchętniej już zacząłby biegać...
Tygrys od wczoraj zaczął znów "mówić" - już trochę obawiałam się tego jego milczenia... Gada jak szalony, oczywiście najwięcej jak jest zdenerwowany i ma pretensje, taki stan ogólnie nakręca go do działania :) To jest takie klasyczne gaworzenie - z bogatą intonacją, mnóstwem głosek, bardzo ciekawe. I dziś rano wreszcie próbował - zupełnie serio! - powtarzać za mną mama i baba :D
Ale ale! Największą rewelacją jest to, że Smoki zaczęły przesypiać całe noce! Mam nadzieję, że to nie jest stan przejściowy. Nie wiem z czym to jest związane - czy po prostu dorośli do tego, czy może to kwestia zmian, które ostatnio wprowadziłam. Tzn. nie jest tak, że wypijają o 22 beton a potem wstają dopiero o 7 rano - muszę wstawać, żeby pomóc zmienić pozycję (Tygrys przewraca się sam na wszystkie boki aż czasem tak zamota się w kocyk, że muszę go uwolnić), podać smoczek, dać pić itd, ale odpuścili ponad godzinne harce o 3 nad ranem, odpuścili kupę o 2 w nocy, wypijają malutko mleczka ok 5 i zaraz idą spać. A zmiany mamy następujące:
- jedzenie - wprowadzam system 5 posiłków o stałych porach, troszkę inaczej niż dotychczas (tu pisałam o jedzenie na 6 )
                        7.30 - kasza
                      11.00 - owoce (pół słoiczka)
                      14.00 - obiadek (pół słoiczka)
                      17.00 - deser (pół słoiczka)
                      19.30 - mleko (180)
                      22.00 - kasza-beton (150)
jak widać na razie mamy tych posiłków sześć, ale myślę, że lada moment podwójna kolacja zamieni się w jedną. Do tego w międzyczasie mleczko (żeby były obowiązkowe 3 porcje dziennie), głównie pomaga nam przy drzemkach, bo chłopcy nadal pięknie zasypiają ssąc mleczko :)
W każdym razie mam wrażenie, że taki system jedzenia dużo bardziej im odpowiada, są ciągle najedzeni, spokojniejsi... Ta zmiana jednak była możliwa dzięki kolejnej zmianie, wymuszonej przez pogodę...
- spacer i drzemki - dotychczas, niezależnie od pogody, dzieciaki były na spacerze po 2,5 godziny dziennie, wcześniej miały przynajmniej jedną drzemkę, ok godzinki. Aktualna pogoda jednak wymusiła na mnie zmianę, - 17 na termometrze to nie są żarty. Wychodzimy teraz o 15 na godzinę, zazwyczaj przerywaną wizytą w jakimś sklepie, żeby trochę się zagrzać. To zmusza nas do dodatkowej drzemki ok południa ale w sumie daje jakieś 2 - 2,5 godziny drzemek w ciągu dnia, a nie 3,5 jak wcześniej. Mimo wszystko jednak chłopcy nie są wieczorem aż tak padnięci jak jeszcze niedawno.
Bardzo cieszą mnie te zmiany, oby były na dłużej, dawno nie byłam tak wyspana ;)
Ale wyspana jestem też dlatego, że Mąż Mój Ukochany uwolnił mnie od całego męskiego towarzystwa -pojechali wszyscy do Babci, drugi dzień już tak bawią tam (z przerwą na sen w domu) i w związku z tym ja się wyspałam, nagotowałam, posprzątałam i wreszcie napisałam poważne podstawy mojej pracy dyplomowej :) Dziś mam w zamiarze przygotowania do kolejnych zajęć i może znów trochę pracy. Taka odmiana, zrobienie CZEGOŚ, to bardzo fajne uczucie, daje mi niezłego kopa a z drugiej strony przypomina, że zostało mi już tylko kilka miesięcy ze Smokami. Powrót do normalnego życia zbliża się wielkimi krokami... aż ciarki czuję na karku - jednocześnie strach i podniecenie na myśl o nowym :)
Tymczasem, borem lasem - czas nauczyć się nowej piosenki! Co by tutaj....

czwartek, 16 stycznia 2014

Koniec laby

To pewnie ostatni wpis podczas tego "urlopu", mija 3. tydzień mojego pobytu u rodziców. Nie zrealizowałam żadnego z postanowień - strasznie to przygnębiające. Dość szybko zaczęłam sobie odpuszczać i postanowiłam potraktować jednak ten wyjazd jak wakacje. I znów mam mnóstwo tych postanowień nieszczęsnych, do wprowadzenia w normalnym trybie życiowym, mam nadzieję, że mi się choć troszkę uda....
Postanowienia:
- dieta - to się nie mogło udać tutaj, moi rodzice uwielbiają słodycze, tata piecze cudowny chleb i robi pyszne pasztety, wędliny... uwielbiamy razem wypić piwko wieczorem albo lampkę domowego wina (tak, wina też robi sam). W domu nie będę miała czasu na jedzenie, pozostanie mi tylko okiełznać chęć wtryniania drożdżówek na spacerze.
- praca dyplomowa - przejrzałam dwie książki, które wzięłam z sobą, nie napisałam ani słowa. To jednak okazało się trudne tutaj, nie mam za bardzo gdzie, nocami nie chce mi się pisać... trudno, postanowiłam zostawić to też na czas w domu, tam będzie mnie mniej rzeczy rozpraszało, a dzieci... muszę się nimi zajmować niezależnie od tego, gdzie jestem...
- sen - miałam się wyspać. Czuję się trochę bardziej wypoczęta, ale jednak pierwsze dwa tygodnie na wyjątkowo niewygodnym łóżku, chodzenie spać ok 2 w nocy i wstawanie o 7 rano... to nie są warunki do wysypiania się :) Miałam kilka dni, kiedy mogłam się zdrzemnąć podczas dzieciowego spaceru (mój tata dzielnie powozi dyliżans :) i te dni będę pamiętała dłuuuugo....
- ćwiczenia - cóż, niezależnie od tego, że całe dnie są w domu moi rodzice a popołudniu jeszcze dochodzi babcia, przez te całe dnie jestem objuczona dziećmi. Zazwyczaj jednym dzieciem, bo drugim ktoś się zajmuje, ale jednak. Mama wstaje do nich w nocy, więc rano jest wykończona i gdy ja przejmuję ich o 7 rano ona jeszcze 2 godzinki dosypia. Generalnie w ciągu dnia nie mam wcale więcej czasu dla siebie niż w domu. Ćwiczenia pozostawiam sobie więc na lepsze czasy, choć przyznam, że brzuch pociążowy mi ciąży i bardzo chciałabym się go pozbyć wreszcie :(

Prawdopodobnie wrócę tu dopiero w wakacje, wtedy będzie z nami już moja mała siostrzenica i znów nie będę miała możliwości oddania Smoków zupełnie w opiekę mamie, ale obiecała mi, że da nam ze dwie wolne noce i na tę opcję nie mogę się doczekać :)

Tymczasem trzeba wracać, jak zwykle nie chce mi się stąd wyjeżdżać, jak zwykle boję się powrotu, boję się małych terrorystów, boję się niewyspania, bolącego kręgosłupa i bałaganu w domu, boję się raczkujących Smoków (myślę, że to lada moment) i godzenia szkoły z tym wszystkim...
Od przyszłego wtorku zaczynamy rehabilitację chłopaków - może tak się rozwiną, że po tych dwóch miesiącach od razu pójdą do pracy? :D

I jeszcze jedno - Josh Homme przyjeżdża znów do nas i tym razem do Warszawy wreszcie. Już przebieram nóżkami ;)

środa, 15 stycznia 2014

Co tam, Pani, u dwojaków?

a no w sumie nic specjalnego. Przyzwyczaili się do nowych warunków i zaczęli zachowywać normalnie - w miarę normalnie spać, jeść to nigdy nie przestali i nadal świetnie im to wychodzi. Aktualnie wciągają 2 posiłki łyżeczką - śniadanie nr 2 o 11:00 i obiadek o 17:00, reszta to mleko i kasza-beton przed snem. Dnie spędzają na ujeżdżaniu mnie, babci i dziadka a w porywach nawet prababci. Teraz Koralik wszedł w fazę bounce'owania i coraz mniej podoba się mu leżenie, za to Tygrys wszedł na wyższy poziom komunikacji i próbuje ze wszystkich sił czworakować - na razie przy pomocy twarzy.... -.-
W weekend wracamy do domu. Jak zwykle właśnie teraz się zaaklimatyzowaliśmy, własnie teraz zaczyna nam być tu naprawdę dobrze i zaraz mamy się pakować. Trochę się boję (znów jak zwykle) powrotu do rzeczywistości w formie ja plus oni dwaj.
A oni dwaj oszaleli. Nauczyli się, że pisk i krzyk przynosi efekt - zainteresowanie, wzięcie na ręce, inne atrakcje. Będą musieli o tym zapomnieć po powrocie do domu.

Nie wiem, czy już o tym pisałam... Gdybym, miała jedno dziecko, nie wypuszczałabym go z rąk. Ciągłe bym je tuliła, ściskała, przytulała, spałabym z nim i chodziła wszędzie.
Strasznie mi przykro, że z dwójką jestem tak ograniczona... ale ani przez chwilę nie żałuję, że jest ich dwóch, a każdy z nich jest tak wspaniały!!!

dobranoc

niedziela, 12 stycznia 2014

Ząb nr 3

Mamy i zęba u Tygrysa :) Dopiero co byliśmy u lekarki, która oceniła "fachowym" okiem, że nie mamy się jeszcze czego spodziewać a tu na drugi dzień pojawił się ząbek :) Tygrys zniósł to znośnie, choć podałam mu paracetamol, więc może właśnie dzięki temu jakoś przeżyliśmy. W każdym razie długo to nie trwało i mimo, że ząb nadal się wyżyna to chłopak ma już dużo lepszy humor. Dzisiejsze posiłki łyżeczkowe nagle poszły jak po masełku, bez wypychania języka - może tak działa na niego ten nowy ząb? W ogóle nie był nam potrzebny śliniak.
Zęby Koralikowe za to rosną jak szalone a on coraz chętniej je pokazuje i mam wrażenie, że jemu akurat już w ogóle nie dokuczają. Dziś od rana rechocze z byle powodu i wreszcie zaczął znów wygłaszać swoje przemowy - strasznie jest pocieszny :)

Tygrys już siedzi prawie zupełnie pewnie, jeszcze trochę go asekuruję, ale to prawie zbędne. Poza siedzeniem jego największą przyjemnością jest aktualnie ujeżdżanie każdego, kto na to pozwoli. Nie pamiętam jak fachowo się to nazywa, ale wszystkie dziec i przechodzą ten etap - takiego skakania na uginających się nóżkach. Najlepiej przy tym jest jeszcze wspinać się na złapanego delikwenta jak małpka - pełnia radości!

Zastanawia mnie jedno... w tym wieku podobno dzieci zaczynają się bawić w "a ku ku" czy jak tam zwał - chowanie się i pojawianie. Jakoś mam wrażenie, że albo moje dzieci są skrajnie nie zainteresowane ciągle bo nie kumają, albo... ta zabawa jest dla nich za głupia :D jak próbuję się chować i pokazywać to oni mają taką minę, jakbym robiła z siebie głupa... ale co najważniejsze, wcale nie próbują mnie szukać w innym miejscu, tylko tam, gdzie się schowałam (siebie, czy zabawkę, czy cokolwiek..). Musze jeszcze chyba o tym poczytać :)

Po wielkich wątpliwościach postanowiłam zostać u Mamy jeszcze ten planowany tydzień i w miarę wykorzystać jak najlepiej. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie, na razie jestem tak zmęczona, że biegnę spać. Po kilku dniach przerwy to ja dziś byłam ze Smokami na 3 godzinnym spacerze i mam lekkie zakwasy.
A pro pos - nie potrafię zrozumieć, czemu ta gimnastyka codzienna z dwoma 10 kilowymi "hantelkami" nie poprawia mi kondycji, czemu ciągle nie mogę spaść z wagi, czemu nie jestem jak szprycha!? :) (nie nie, to nie może być tylko wina cukierków...)

Czekamy na ząb nr 4.

czwartek, 9 stycznia 2014

Moje Smoki - apdejt na 6.

No częstotliwość wpisów mam zacną a to w związku z zastępstwem na nocnej warcie - waruje moja Mama ;)
Czas chyba, żeby troszkę napisać o Smokach w wieku pół roku. Przejrzałam poprzedni opis i oceniłam jako mało precyzyjny.

Tygrys w wieku lat 0,5 jest wielkim chłopem (prawie 9,5 kg), bardzo silnym i ciągle śmiejącym się. A śmieje się ten mój syn całym sobą. W ogóle u takich niemowlaczków granica między śmiechem a płaczem jest bardzo cienka, ale u niego jest stanowczo bliżej śmiechu. Wydaje się, że chłopak wie, czego chce, a jak czegoś chce to raczej potrafi to pokazać. Jakiś czas temu zaczął wyciągać rączki - do wszystkiego. Do nas - żeby go nosić, do wszystkiego co ma w swoim zasięgu - żeby to zmasakrować wkładając do paszczy albo drąc w drobne kawałeczki.
Do niedawna uwielbiał leżeć na brzuszku i ćwiczyć różne techniki poruszania się, ale ostatnio się znudził chyba i postanowił siedzieć. A to siedzenie idzie mu świetnie! Lada moment nie będzie potrzebował żadnej asekuracji. Rączki ma super sprawne - jakoś niecały miesiąc temu zaczął nagle bardzo precyzyjnie posługiwać się smoczkiem - wyciągać sobie z ust i wkładać z powrotem. Bardzo sprawnie też analizuje wszystkie rzeczy, np doskonale idzie mu "czytanie" gazet (próbuję to nagrać ;D). Wszystko robi szybko, mocno i efektownie. Tylko jedzenie idzie mu średnio, chyba ciągle ma dość silny odruch wypychania językiem, wypycha więc łyżeczkę i jedzonko, ale coraz lepiej mu idzie, z dnia na dzień lepiej.
Jedno jest najważniejsze - jest niesamowicie pogodny i ma niesamowicie urzekający uśmiech :)
Kilka osób powiedziało mi już, że jest do mnie podobny i ja ostatnio zauważyłam to podobieństwo - do mnie w jego wieku :)
Koralik nadal jest bardzo delikatnym chłopcem, też się sporo śmieje, ale łatwiej doprowadzić go do płaczu. Nie lubi głośnych dźwięków, nie lubi stukania, pukania. Często potrzebuje odpoczynku, więcej śpi, lubi sam się bawić. Nie szaleje aż tak jak jego brat. Raczki jego nie są tak precyzyjne w działaniu, za to wygląda, jakby ważne były dla niego wrażenia dotykowe. Wszystkiego dotyka delikatnie i z uwagą. Ulubioną jego zabawką są nasze dłonie - głaszcze je delikatnie, dotyka po kolei paluszkami, jakby grał na instrumencie. Rozkoszny jest :) Świetnie reaguje na niektóre zabawki, te z wyraźnymi oczami głównie. Ciągle mu dokucza ten refluks, ale uwielbia leżeć na brzuszku i z wielką uwagą ćwiczy pełzanie w tył.
Najbardziej jednak ciekawią mnie aktualnie ich relacje. Koralik wydaje się czasem zazdrosny o uwagę, poświęcaną w danym momencie Tygrysowi. Tygrys za to chce wszystkiego, czym akurat bawi się Koralik. Już teraz wygląda to na trudny orzech i aż strach pomyśleć, co będzie z czasem!

Obecnie jest prawie 2 w nocy a oba moje Smoki właśnie się obudziły wyspane i w świetnych humorach, rozrabiają w łóżeczkach i nie zamierzają spać.
Ja chyba niedługo padnę z wycieńczenia. Ale z uśmiechem na ustach, bo jak się nie uśmiechać mając tak cudnych synów? :)

środa, 8 stycznia 2014

Pozbierane

(to post z wczoraj, tylko się nie opublikował)

Kilka rzeczy chodzi mi po głowie i muszę je spisać szybko, będzie pewnie bałagan.

Ostatnich kilka nocy to totalny koszmar - chłopaki na zmianę nie śpią. Katar Tygrysa ciągnie się drugi tydzień, Koralikowi wyszedł właśnie drugi ząb. Marudy dają czadu w dzień i popłakują na zmianę w nocy. Chwilowo moja mama jest chętna do wstawania a ja to perfidnie wykorzystuję, ale dziś poczułam, że już powoli i ona zaczyna być zmęczona. Mnie bolą ramiona, wszystkie stawy i mięśnie rąk - Smoki ważą po 9 kilo na łebek...
Byliśmy dziś u doktorki tutejszej. Wcześniej byłam już u niej z Koralikiem kiedyś, teraz Tygrys miał okazję - jemu tez się spodobała :) Mnie trochę mniej, ale dzieciom podoba się bardzo - starszawa babka bardzo zadbana, włos czarny, oko z mocną kreska, brew wyraźna, ust różowy, paznokć czerrrrrrwony. Dziecię wpatrzone dosłownie jak cielę w malowane wrota :) Powiedziała, że katar to nie choroba i przypisała kolejne krople i witaminy. Ale zagadnęłam o zęby i wspomniała o viburcolu. Słyszałam o tym cudzie już wiele razy ale nie wierzę w homeopatię, więc tylko się zawsze uśmiechałam. Teraz postanowiłam spróbować (tonący i brzytwa...). Zakupiłam, wrzeszczącym dzieciom zaaplikowałam. Nie chcę zapeszać, na razie śpią... Jutro napiszę, jaki faktycznie był efekt.

Tymczasem muszę spisać co robimy w kontekście rozwojowym.
Od początku staram się dużo do nich mówić, zgodnie z teorią "kąpieli słownej". Opowiadam o wszystkim co robię, nawet jeśli właśnie zakładam skarpetki. Zazwyczaj mam wrażenie, że mnie nie słuchają, ale czasem jakiś błysk w oku odnajdę.
Wprowadziłam zasadę czytania 2 razy dziennie, po kilka minut, najlepiej po jedzeniu bo wtedy musimy chwilę siedzieć i układać jedzonko w brzuszkach. Zazwyczaj również nie słuchają. Ale jestem twarda i wierzę, że kiedyś zaczną słuchać i rozumieć, choćby tolerować z przyzwyczajenia... Czytamy aktualnie Kubusia Puchatka, Sceny z życia Smoków i Mikołajka, czyli zestaw moich ulubionych książek dla dzieci.
Jakiś czas temu zaczęłam chłopakom śpiewać. Pierwsze próby były dramatyczne, bo z natury jestem nieśpiewająca. Zawsze uważałam, że mam świetny słuch ale nie mam głosu ;) więc nie próbowałam mierzyć się z wokalnymi wyzwaniami. Jak pierwszy raz zaśpiewałam dzieciom to spojrzały na mnie takim wzrokiem, że zamilkłam na kilka dni, jednak potem przemyślałam, że ich dziwne miny nie mogły być formą krytyki przecież a najwyżej zdziwienia i spróbowałam raz jeszcze, jakoś poleciało. Aktualnie śpiewamy "Pieski małe dwa" w ciągu dnia i "Kotki dwa" wieczorem. Tak sobie wymyśliłam a potem wyczytałam w kilku mądrych książkach, że tak właśnie jest dobrze - piosenki wprowadzać stopniowo, często powtarzać. Smoki są zachwycone. Teraz, jak zaczynam śpiewać, wiedzą już co ich czeka, albo tylko wiedzą, że jestem w pobliżu i jest dobrze, czują się bezpieczniej. Postanowiłam niedawno wprowadzić kolejna piosenkę i padło na "Stokrotkę" Koralik zaśmiewał się jak dziki jak to śpiewałam a ja doszłam do wniosku, że to bardzo nieprzyzwoita piosenka! No "Stokrotka się zgodziła i poszli razem w las"????? Dobrze, że te pokrzywy po drodze....
Zaczęłam też bardzo intensywnie namawiać ich do mówienia sylabami - mama, tata, baba, dada czy co tam sobie wymyślą. Na razie idzie słabo, ale widzę, że się starają i czekam z niecierpliwością na efekty :)

Obserwuję uważnie Koralika po tej diagnozie u neurologa i nie widzę na razie niczego niepokojącego. Wierzę, że tak zostanie. Na tę chwilę chłopak ma dwa zęby, sporo mówi po swojemu, świetnie pełza w tył i bardzo wysoko już podnosi dupkę do góry - lada chwila coś z tego będzie :)

Nadejszla chwila, kiedy powinnam jednak udać się udawać, że śpię. Adieu.

Edit:
- wygląda na to, że idą kolejne zęby a viburcol jednak jakoś działa... chyba... noc była kiepska. ale bez płaczu tylko z tańcami w środku nocy. Czy już teraz tak ciągle będzie...? :(

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rytm na 6.

Chciałam sobie zapisywać jakie zwyczaje mamy na kolejnych etapach i nie pamiętam, czy robiłam to wcześniej - muszę poprzeglądać te swoje posty kiedyś... W każdym razie aktualny nasz plan dnia, w 6. miesiącu życia Smoków, wygląda następująco:
ok. 7:30 pobudka. W domu zazwyczaj chłopcy bawią się jeszcze przez chwilkę sami w łóżeczkach a ja się trochę ogarniam i przenosimy się do pokoju gdzie mamy matę, bujaki, krzesełka i zabawki. Tam bawimy się i ok 9:30 księciunie padają na pierwszą drzemkę, wcześniej wypijając mleczko (ok. 90 ml).
Budzą się zazwyczaj po 40 minutach i działamy dalej - mata, potem przewijanie a więc trochę zabawy w sypialni, powrót do pokoju i tak do 11.30 kiedy to jest czas na większe śniadanko - kasza, wcześniej w butelce a od niedawna łyżeczką. Po tym śniadanku staram się namówić ich na chwilkę słuchania mojego czytania i dalej turlamy się, to tu.. to tam... przebieramy z piżam, czasem jeszcze jedna drzemka, czasem drzemie tylko Koralik. Tak dochodzimy do 13.00, kiedy to jest czas szykowania się na spacer. Spacer może zacząć się o dowolnej porze - troszkę wcześniej lub później, w zależności od pogody, nastrojów itd. ale ważne jest to, żeby nie skończył się przed 16.
Po spacerze jest obiadek, deserek i troszkę mleczka na popicie, na tym paliwie jedziemy do pierwszej kolacji, która jest między 19 a 20, po kąpieli, przed spaniem. Czas ten dłuży się niemiłosiernie, dzieciaki są już zmęczone całym dniem, znudzone, ja też zmęczona i znudzona - męczymy się cierpliwie czekając jak na zbawienie na wybicie godziny 19, kiedy to zaczynamy przygotowania do wieczornych rytuałów. Ta pierwsza kolacja to 180 ml mleczka, potem, ok 22 mamy drugą kolację - 180 ml mleczka z sinlakiem, co niektóre mamy nazywają "betonem" i co pozwala Smokom dotrwać do godziny 4 - 5 rano, czasem nawet bez pobudek w międzyczasie! A jeśli pobudka to mleczko, chociaż ostatnio zamieniam je na wodę, żeby kolejny posiłek był jednak dopiero o tej czwartej rano. Potem koło 6. chcą się troszkę napić więc znów mleczko, powoli zamieniane na wodę.
Podsumowując:
6:00 - ok 60 ml mleczka
9:00 - ok. 90 ml mleczka
11:00 - ok 120 kaszy
16:00 - obiadek i ok 60 ml mleczka
19:00 - 180 ml mleczka
22:00 - 180 ml mleczka + sinlac
2:00 - 60 ml mleczka (teraz woda)
4:00 - 120 ml mleczka

dobra, dobra, może to i śmieszne, że tak szczegółowo to piszę, ale dla mnie to ważne i wreszcie sobie porządkuję. Nie jest to blog lajfstajlowy ani jakiś tam inny modny tylko moje zapiski matki i studentki :)
No i z tego wynika, że trochę za dużo tego mleczka i skuteczniej muszę przestawiać ich na wodę i w ogóle oduczać tych przegryzek mleczkowych.
Cóż - to jest rytm, który poniekąd moi synowie wypracowali sobie sami. To jest rytm, który lada moment pewnie straci na aktualności, bo przecież teraz wszystko zmienia się z taką częstotliwością, że nie nadążam! :)
Tymczasem - Tygrys nie śpi... zrobił kupę o północy i zebrało mu się na śpiewy, wyje tym zachrypniętym głosikiem i wygląda, jakby nie zamierzał wcale spać. Wykończyć się można zupełnie... Jutro koniecznie do lekarza.


niedziela, 5 stycznia 2014

Od-po-czynek...

Zaraz po świętach wyjechaliśmy do moich rodziców. Czekałam na ten wyjazd jak na zbawienie. Marzyłam o nocy prawie przespanej, o wolnych 2 godzinach w ciągu dnia (tych spacerowych) i wieczorach wolnych od biegania do sypialni co 20 minut. Marzyłam o odrobinie spokoju. Ale to tak nie działa... Najwyraźniej jak się jest Matką to o spokoju można zapomnieć - nie należy się.
Niedawno opowiadałam mojej mamie, że nie należę do grona tych kobiet, które uważają macierzyństwo za coś wyjątkowo uciążliwego, nie musiałabym ze swojej roli zdejmować lukru, bo moje dzieci są słodkie, ciągle się śmieją a ja je kocham i świetnie się bawimy.
Teraz mam wrażenie, że tak było w domu i przestało być, odkąd tu przyjechaliśmy. Teraz mam dosyć. Teraz potrzebuję odpoczynku od tego co się dzieje. Zastanawiam się, czy nie wrócić wcześniej do domu.
A co się dzieje?
Primo: przyjechaliśmy tu z katarem Tygrysa i ten katar się ciągnie, uprzykrzając nam życie.
Secundo: po przyjeździe przestawiałam dzieci na mleko następne, ale jakoś nie wpadłam na to, że trzeba tę zmianę wprowadzać stopniowo i zafundowałam im kilka dni bardzo złego samopoczucia... i jeszcze nie od razu wpadłam na to, co im robiłam...
Tertio: (ale faktycznie to wszystko się nałożyło siebie a nie następowało w kolejności) nowe otoczenie, nowi ludzie, zamieszanie, sylwester - kłopoty z aklimatyzacją.
I po czwarte... chyba jesteśmy w trakcie jakiegoś skoku rozwojowego - chłopaki przestali prawie robić to wszystko, o czym pisałam w poprzednim poście. Przestali "mówić", "chodzić". Zaczęli za to wyciągać rączki.. do każdego... ciągle chcą, żeby ich nosić! A tu jest trochę ludzia (ja, mama i tata :D ) i jest do kogo te rączki wyciągać.
Przez cały pierwszy tydzień pobytu tutaj mieliśmy koszmarne noce - płacze, co 15 minut pobudka na smoczek czy przykrywanie i w środku nocy godzinne sesje śmiechu na przemian z płaczem. Do tego marudy w ciągu dnia. Byłam wykończona. Odkąd wróciłam do pierwszego mleka a dzieciaki trochę się przyzwyczaiły do nowego miejsca, jest lepiej, ale nadal nie cudownie.
Najtrudniejsze są, jak zwykle, relacje z moją mamą. Niby super, bo stara się mnie odciążyć. Ale, ale... ciągle doszukuję się we wszystkim podważania mojego autorytetu jako matki Smoków. Właśnie przed chwilą na nią nawarczałam bo pouczyła mnie jak mam uspokoić własne dziecko. A chwilę wcześniej wyjęłam jej to dziecko wrzeszczące z ramion, bo uważam, że lepiej je uspokoję.
Kilka miesięcy temu byłam w stanie przyznać, że nie zrobię niczego więcej ani lepiej niż ona przy dzieciach, ale teraz już tak nie uważam. Co więcej - wiem, że znam ich lepiej i że oni mnie potrzebują. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ich niepokój po części brał się z tego, że nie spędzamy razem 100% czasu, że jest ktoś jeszcze, nawet jeśli jest to kochająca babcia.
Aktualnie nasz ostatni miesiąc spędzony w domu we trójkę (tata dochodzi tylko na wieczory przecież...) jawi mi się jako czas sielankowy i pełen radości. A ten tydzień tutaj jako męczarnia...
Do tego wszystkiego niewygodne, skrzypiące łóżko, brak odpowiedniego miejsca do zabawy, ciągle włączony telewizor.
Nic to, pewnie jak zwykle lada dzień się wszyscy przyzwyczaimy, będzie cudownie i będzie żal wyjeżdżać :) Tymczasem tęsknię za domem, za swoim łóżkiem, za swoim trybem dnia, za swoimi dziećmi i mężem, ciągle myślę o ucieczce z tego raju...