niedziela, 5 stycznia 2014

Od-po-czynek...

Zaraz po świętach wyjechaliśmy do moich rodziców. Czekałam na ten wyjazd jak na zbawienie. Marzyłam o nocy prawie przespanej, o wolnych 2 godzinach w ciągu dnia (tych spacerowych) i wieczorach wolnych od biegania do sypialni co 20 minut. Marzyłam o odrobinie spokoju. Ale to tak nie działa... Najwyraźniej jak się jest Matką to o spokoju można zapomnieć - nie należy się.
Niedawno opowiadałam mojej mamie, że nie należę do grona tych kobiet, które uważają macierzyństwo za coś wyjątkowo uciążliwego, nie musiałabym ze swojej roli zdejmować lukru, bo moje dzieci są słodkie, ciągle się śmieją a ja je kocham i świetnie się bawimy.
Teraz mam wrażenie, że tak było w domu i przestało być, odkąd tu przyjechaliśmy. Teraz mam dosyć. Teraz potrzebuję odpoczynku od tego co się dzieje. Zastanawiam się, czy nie wrócić wcześniej do domu.
A co się dzieje?
Primo: przyjechaliśmy tu z katarem Tygrysa i ten katar się ciągnie, uprzykrzając nam życie.
Secundo: po przyjeździe przestawiałam dzieci na mleko następne, ale jakoś nie wpadłam na to, że trzeba tę zmianę wprowadzać stopniowo i zafundowałam im kilka dni bardzo złego samopoczucia... i jeszcze nie od razu wpadłam na to, co im robiłam...
Tertio: (ale faktycznie to wszystko się nałożyło siebie a nie następowało w kolejności) nowe otoczenie, nowi ludzie, zamieszanie, sylwester - kłopoty z aklimatyzacją.
I po czwarte... chyba jesteśmy w trakcie jakiegoś skoku rozwojowego - chłopaki przestali prawie robić to wszystko, o czym pisałam w poprzednim poście. Przestali "mówić", "chodzić". Zaczęli za to wyciągać rączki.. do każdego... ciągle chcą, żeby ich nosić! A tu jest trochę ludzia (ja, mama i tata :D ) i jest do kogo te rączki wyciągać.
Przez cały pierwszy tydzień pobytu tutaj mieliśmy koszmarne noce - płacze, co 15 minut pobudka na smoczek czy przykrywanie i w środku nocy godzinne sesje śmiechu na przemian z płaczem. Do tego marudy w ciągu dnia. Byłam wykończona. Odkąd wróciłam do pierwszego mleka a dzieciaki trochę się przyzwyczaiły do nowego miejsca, jest lepiej, ale nadal nie cudownie.
Najtrudniejsze są, jak zwykle, relacje z moją mamą. Niby super, bo stara się mnie odciążyć. Ale, ale... ciągle doszukuję się we wszystkim podważania mojego autorytetu jako matki Smoków. Właśnie przed chwilą na nią nawarczałam bo pouczyła mnie jak mam uspokoić własne dziecko. A chwilę wcześniej wyjęłam jej to dziecko wrzeszczące z ramion, bo uważam, że lepiej je uspokoję.
Kilka miesięcy temu byłam w stanie przyznać, że nie zrobię niczego więcej ani lepiej niż ona przy dzieciach, ale teraz już tak nie uważam. Co więcej - wiem, że znam ich lepiej i że oni mnie potrzebują. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ich niepokój po części brał się z tego, że nie spędzamy razem 100% czasu, że jest ktoś jeszcze, nawet jeśli jest to kochająca babcia.
Aktualnie nasz ostatni miesiąc spędzony w domu we trójkę (tata dochodzi tylko na wieczory przecież...) jawi mi się jako czas sielankowy i pełen radości. A ten tydzień tutaj jako męczarnia...
Do tego wszystkiego niewygodne, skrzypiące łóżko, brak odpowiedniego miejsca do zabawy, ciągle włączony telewizor.
Nic to, pewnie jak zwykle lada dzień się wszyscy przyzwyczaimy, będzie cudownie i będzie żal wyjeżdżać :) Tymczasem tęsknię za domem, za swoim łóżkiem, za swoim trybem dnia, za swoimi dziećmi i mężem, ciągle myślę o ucieczce z tego raju...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz