piątek, 23 maja 2014

2 kroki do mety...

...w upale...
Smoki słabo znoszą ten upał, choć latanie na golasa całkiem im się podoba ;) ale spanie słabe niestety. Zwłaszcza zasypianie, ale może to nie tylko upał, tylko jakaś dodatkowa zmiana rozwojowa? Dotychczas zasypiali po położeniu do łóżka, teraz łażą w nim jeszcze pół godziny zanim padną, a w międzyczasie czytają książki, wywalają wszystko za barierki i skaczą i się śmieją...
Okazało się ostatnio, że moi synowie wyrośli już prawie z niemowlęcych ciuchów i normalnie zaczynają nosić takie męskie ubrania - koszulki i gacie, i już musiałam im kupić buty bo Tygrys chodzi coraz więcej i chce już chodzić po chodnikach. Jak założyłam mu te buty na nogi to zaczął skakać i tuptać z radości :D Ciekawe, czy to jakiś fetysz będzie w przyszłości - ma dzieciak ogólną słabość do butów, skarpetek i stóp gołych.
Ale z innego powodu się dziś tu zalogowałam - w ten weekend mam zakończyć swoje sprawy na uczelni - ciekawa jestem, czy mi to wyjdzie.
A jeszcze z innej beczki - jakiś czas temu pisałam jak bardzo chciałabym, żeby Smoki bardziej były do mnie przywiązane, więcej się przytulały itd. Od kilku dni nie mogę się od nich opędzić i nie mogę się na kroczek ruszyć. Jak tylko wyjdę za róg zaczyna się płacz. Jak siedzę na placu zabaw to nie siedzą na mnie cały czas, bawią się grzecznie obok, ale ja muszę być na wyciągnięcie ręki, inaczej ryk. Ale to jest fajne :) Tylko nic nie mogę zrobić.... ale w sumie, cóż ja muszę - umyć kawałek podłogi na placu zabaw, a reszta może poczekać aż chłopaki podrosną ;) Zresztą niedługo czeka nas realizacja nowego planu, który wiąże się z wyprowadzką, więc - przewróciło się niech leży, póki nie przyjdzie właściwy czas na sprzątanie.

A teraz do pracy, Rodacy!

poniedziałek, 19 maja 2014

czy warto mieć dzieci?

Tak, pytanie zadane jest, że tak powiem, w formie kontrowersyjnej. Ale pewnie takie miało być, bo wtedy ludzie się burzą i zaczynają opowiadać, jak to nie można ocenić wartości posiadania dzieci, a dzieci to się w ogóle nie posiada tylko coś tam i przecież co za głupie pytanie. Ale tak postawione spowodowało, że ludzie się wypowiedzieli i to chętnie. Nikt nie napisał nic odkrywczego, ale rodzicowi (który kocha swoje dzieci, bo niestety są również inni rodzice...) i tak serce się rozpływa, bo może się podpisać prawie pod każdą, pełną zachwytu nad swoim rodzicielstwem, wypowiedzią.
Ja znalazłam ten artykuł dziś na FB przytoczony przez moją znajomą Agi, pod jej postem oczywiście również posypały się komentarze.
Nie będę się wypowiadać jakoś długo bo fakt istnienia tego bloga mówi sam za mnie - mam fisia na punkcie moich dzieci. Ale jednak wczoraj, zanim przeczytałam ten artykuł , podczas podróży taksówką na wewnętrzną obronę mojej pracy dyplomowej, miałam znów przemyślenie (zdarza mi się ostatnio coraz częściej, chyba czas się leczyć?).
Pomyślałam więc, że jednak zmieniłam się po urodzeniu dzieci. Wcześniej byłam pełną kompleksów, wciąż niepewną siebie dziewczyną, która ciągle walczy o akceptację i sympatię otoczenia, a jako że jestem osobowością dość okropną i z nieprzystępnym na pierwszy rzut oka fizis, nie było mi łatwo. Jestem perfekcjonistką i Zosią Samosią, praca ze mną na pewno nie była łatwa. Życie ze mną na pewno nie jest łatwe. Mnie samej nie było łatwo z sobą żyć :) No i jeszcze ostatnimi czasy te wszystkie moje kompleksy urosły wraz z obwodem mojej talii. Kiedy osiągnęłam rozmiar 44 (po stracie pierwszej ciąży przybyło mi prawie 8 kg....) przestałam chodzić na zakupy, bo nie byłam w stanie znaleźć nic dla siebie i za każdym razem wracałam z miasta szlochając.
Talia moja nie zmieniła jeszcze za bardzo rozmiaru, a jednak byłam ostatnio 3 razy na "szopingu" i kupiłam sporo fajnych ciuchów, w których świetnie się czuję. Napisałam też prawie całą pracę, skręciłam świetny film na obronę i naszkicowałam kilka artykułów, z których jestem bardzo zadowolona. Tak zadowolona z siebie w ogóle nie byłam już dawno (może nawet nigdy) i dawno nie byłam tak pewna tego, że sporo rzeczy potrafię zrobić dobrze. Mój mąż zauważył tę moją pewność siebie ale nie odebrał jej z takim entuzjazmem jak ja, bo to też trochę wpłynęło na wzrost mojej asertywności. Ale chyba i w jego oku widzę błysk uznania i wiem, że cieszy się moim dobrym samopoczuciem.

Tak więc ja się wypowiedziałam o macierzyństwie bardzo samolubnie. Ale przecież, w pewnym sensie, egoizm jest podstawą przetrwania naszego gatunku. W trochę przewrotnej i relatywistycznej teorii człowiek kieruje się w życiu tylko swoim dobrem, nawet, jeśli mu się wydaje, że działa na rzecz innych :) Ja wiem, że moje dzieci są dla mnie ogromną inspiracją, przyjemnością, źródłem zupełnie nowych uczuć i wartości życiowych, lustrem, w którym przeglądam się codziennie, punktem odniesienia we wszystkich decyzjach. Pozostaje mi tylko starać się, żebym ja była dla nich tak samo ważna, jak oni dla mnie.
Żebym była dla nich taką mamą, jaką moja Mama jest dla mnie :)

A z innej beczki - miałam wczoraj obronę wewnętrzną czyli prezentację filmu zaliczeniowego. Ponieważ pracę piszę o Smokach to i film o nich jest. Wyszedł świetnie, będziemy mieli niesamowitą pamiątkę, mamy zamiar tylko dokręcić jeszcze te pozostałe 1,5 miesiąca, żeby obejmował cały pierwszy rok ich życia. Publiczność była zachwycona również :)
No nie jestem w stanie pisać o swoim macierzyństwie bez lukru bo Smoki są chyba normalnie ulepione z marcepana, czekolady, nugatu i polane lukrem... więc jak tu pisać inaczej?

czwartek, 15 maja 2014

nie!

Jak wielu rzeczy człowiek sobie nie uświadamia, dopóki nie spojrzy na nie oczami dziecka!
Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak ważne w komunikacji naszej jest słowo "nie". Pomaga nam stawiać granice, jest ważnym komunikatem zwrotnym. Jest chyba najczęściej występującym tworem semantycznym w języku polskim, dlatego tak trudno dzieciom nauczyć się znaczenia tego słowa jako zakazu. Często używamy go niejako w formie potwierdzenia, zamiast przeczenia (nie chcesz już jeść Kochanie? nie chcesz może pić?), co wprowadza w małych główkach małe zamieszanie. Jeśli jeszcze dziecię jest chowane pod kloszem albo w tzw. trybie bezstresowym (czy ktoś rzeczywiście tak wychowuje dzieci?? czy to możliwe??) i nie słyszy zakazów, ma pewnie małe szanse na szybkie przyswojenie słowa "nie".
Przez długi czas zastanawiało mnie, że dzieci moje nie potrafią odmawiać, np. jedzenia. Ponieważ to bardzo bardzo grzeczne dzieci - jadły tak długo, jak były karmione, czasem aż do przepełnienia. Musiałam się nauczyć tego, jaka ilość im serwować. Może to coś więcej, może to jakieś zaburzenie odruchowe a nie tylko efekt kultury osobistej Smoków, nie wiem. Ostatecznie, kiedy wyczerpywała się cierpliwość i miejsce w brzuszku, chłopcy zaczynali płakać. W pewnym momencie Tygrys postawił na asertywność i w momencie, kiedy chciał dać do zrozumienia, że już dość - odwracał głowę i zamykał oczy. Pomyślałam, że to super, to już jest konkretna komunikacja :) Pisałam ostatnio, że nauczył się niedawno właśnie słowa "nie", jako zakazu czy protestu (gdy szarpią telewizor krzyczę i interweniuję, w końcu załapali, co znaczy "nie wolno") i używa go ładnie, wtedy kiedy trzeba.
Koralik nie mówi, tzn. nie używa jeszcze żadnych słów znaczących, choć ewidentnie dużo rozumie. Wczoraj pięknie to pokazał. Upichciłam chłopakom placuszki na podwieczorek i jakoś nie podeszła mu w pierwszym momencie konsystencja, odmówił jedzenia owych placuszków. Ale jak odmówił! Zacisnął ustka (próbowałam wcisnąć mu kawałeczek) i pokręcił stanowczo główką na "nie!". Uśmiałam się jak szalona i jeszcze kilka razy wypróbowałam całą akcję. Mój młodszy syn (młodszy o 30 sekund), potrafi mi odmówić! To jest rewolucja, to oznacza, że czasem można pokazać "nie" i nie trzeba płakać. Zastanawiam się tylko czy i jakie znaczenie miała w tym wszystkim ta głupiutka pioseneczka, którą śpiewałam dzieciom...?


W nawiązaniu do tego tematu przypomniała mi się pewna kwestia związana z jedzeniem. Takie akcje odmawiania jedzenia jeszcze przed spróbowaniem albo od razu po pierwszej łyżeczce zdarzają się co jakiś czas. Wiem od koleżanek, że ich dzieciom też się zdarzały i wtedy bardzo często mama rezygnuje, podaje coś innego, w efekcie w koszu ląduje przygotowany obiadek czy świeżo otwarty słoiczek a w zamian jest ulubiona kaszka, ciasteczka, chrupeczki czy jogurcik. Ja nigdy Smokom nie odpuszczam i, tak jak w przypadku wczorajszych placuszków, po chwili negocjacji okazuje się, że to co proponuję jest pyszne, tylko ma nową fakturę, konsystencję, zapach czy kolor i tylko trzeba to poznać, spróbować. A potem znów są protesty, ale już w związku z wyczerpaniem zapasu pysznych placuszków ;)

Dziś Dzień Rodziny a ja swojej się pozbyłam. Jestem na ostatniej prostej, trzeba przyspieszyć i jak najprędzej do mety... uffff!

środa, 14 maja 2014

idziemy jak burze dwie

Trudno jest się z tym pogodzić, ale chyba rzeczywiście tak jest. Według bardzo ciekawej książki "Rozwój bliźniąt w ciągu życia" nie jesteśmy w stanie przyspieszyć rozwoju swoich dzieci. Możemy je stymulować, pokazywać im świat i go nazywać, jednak do końca pierwszego roku, niewiele możemy zrobić, żeby coś przyspieszyć. Dzieci osiągają tylko te sprawności, na które aktualnie są gotowe - fizycznie i psychicznie.
Bardzo mądra i znana dr Stecko, logopeda z ogromnym doświadczeniem, pisze w jednej ze swoich książek:
1.    Rozwój każdej funkcji, a więc i mowy, trwa od poczęcia,
2.    Po urodzeniu rozwój dziecka jest ciągły, chociaż przebiega skokami,
3.    Każda sprawność zależy od dojrzałości i gotowości układu nerwowego do jej nauczenia się (pojawienie się funkcji przed dojrzałością do niej układu nerwowego jest niemożliwe).
4.    Każde dziecko w tej samej kolejności przechodzi przez wszystkie etapy rozwoju, jednakże w różnym tempie (różnym wieku) i często obserwuje się dysharmonię między funkcjami.

Obserwuję to od dłuższego czasu i chyba muszę potwierdzić. Mimo, że staram się stymulować moich synów jednakowo, pokazywać im te same rzeczy i spędzać z nimi jak najwięcej czasu to jeden jest nadprzeciętnie rozwinięty, drugi natomiast kilka kroków za nim. Ale przychodzi taki dzień, kiedy Koralik dogania Tygrysa i wtedy jest absolutnie cudownie, a radość niesamowitą mamy wszyscy, cała nasza czwórka :)
Dziś rano, przy śniadaniu, Koraliczek wreszcie zaklaskał, zrobił kosi kosi, brawo brawo. Co ciekawe, Tygrys ucieszył się z tego faktu równie bardzo jak ja i sam zainteresowany. Przez dobrą minutę biliśmy brawo wszyscy razem (ja oczywiście zalana łzami wzruszenia). Potem wypuściłam chłopaków na plac zabaw a sama ogarniałam po śniadaniu, zawsze w takim wypadku zaglądam co chwilkę do nich, ale tak, żeby mnie nie widzieli. Więc zaglądam i co widzę???? Smoki graja w piłę! A mądre książki mówię, że dzieci w tym wieku nie bawią się "z" tylko "obok" innych dzieci. A tu nie - wyraźnie jeden rzucał albo podawał piłkę a drugi ją odrzucał, albo oddawał, a jak im uciekła to biegli do niej razem i kontynuowali :) Przesłodkie :)
Kolejną przefantastyczną akcją jest to ich mizianie się, przytulanie do siebie nawzajem. Dziś robili sobie "noski noski"!
Tygrys za to doskonali swoje umiejętności - walczy z najmniejszym z kółek nakładanych na pałąk (nota bene - jedna z najlepszych zabawek, kupiona w supermarkecie za 6 zeta). Podchodzi do sprawy bardzo ambitnie z dużą precyzją. A ponadto chyba na serio zaczyna chodzić -  dziś przeszedł 3 kroki od kanapy do mnie, to już poważna sprawa. Zaraz postaram się to sfilmować.
Co do różnic w ich rozwoju to...nie pozostaje nam nic innego, jak czekać i nie wariować :)

Teraz Smoki pięknie drzemią więc ja biegnę ogarnąć się przed resztą ekscytującego dnia.
Jak dobrze być mamą, jak dobrze być mamą dwóch Smoków!


niedziela, 11 maja 2014

nowy dzień - nowe wieści :)

Mam wrażenie, że (choć strasznie tęsknię za każdym razem, kiedy jestem daleko od dzieci), chłopcy cudownie uczą się nowych rzeczy albo uwalniają jakąś wiedzę i umiejętności, które im wpajam przez cały tydzień? Są teorie, które mówią, że nawet stając na rzęsach nie nauczysz dziecka niczego, na co nie będzie gotowe, a wtedy samo na to wpadnie... może tak właśnie jest?

Koralik wczoraj, po powrocie od babci zaczął nam podawać piłkę. Ot tak sobie - wziął do rączki piłeczkę i podał ją tacie, a potem mi, i strasznie się cieszył! :) I było to takie celowe, zamierzone :)
A dziś rano jak wzięłam ich do łóżka przytulał się do mnie i bardzo starannie dawał mi buziaczki - w pierwszym momencie nie wiedziałam o co chodzi, kiedy z otwartą buzią i przymkniętymi oczkami zamierzał się na mnie, ale zaraz dostałam kilka mokrych buziaków, część w nos :) No i jak można się domyślać - ciągle chodzę i płaczę ze wzruszenia....
Tygrys przestał zjadać książki i znów zaczął je czytać. Wczoraj dorwał się do gazety, pięknie przekładał strony i głośno czytał, do czasu, kiedy jedna ze stron porwała się - wtedy wpadł w histerię niemalże. Dziwne to było, musieliśmy gazetę zabrać.

I jeszcze na koniec statystyka - Smoki ważą dokładnie po 11 kg na głowę, Koralik mierzy 73 a Tygrys 72 cm.

Ciekawe, czego nauczą się dziś ;)

sobota, 10 maja 2014

w połowie 11

Chłopcy się rozkręcili i codziennie pokazują coś nowego.
Tygrys ciągle na froncie, co chwila uczy się nowego słowa i choć pozornie brzmią wszystkie podobnie (kaga, kogo, kugu, koko, kuki itp) to zaczynam rozróżniać kwiatek, skarpetkę, kaszkę, guzik, bańka (mydlana) brzmi jak kulka i może tak właśnie jest :) Coraz odważniej stoi bez trzymanki i przechadza się wokół całego pokoju, co chwila próbuje jakiś dystans pokonać samodzielnie - na razie to 1 - 2 kroki, ale już coraz pewniejsze. Ma już dwa zęby u góry i idą kolejne dwa, szybko rosną. O tym, że nadziewa kółko na pałąk to już chyba pisałam, teraz nagle zaczął wkładać różne rzeczy do miski i próbuje ją zamknąć, układa wieżę z 3 klocków. Często przyprawia mnie o tzw. "opad szczeny" i łzy wzruszenia :) Nauczył się niedawno co oznacza słowo "nie" i zaczął sam go używać, co więcej - adekwatnie do sytuacji! Jak walczy z bratem o zabawkę czy nie zgadza się na coś, co planujemy zrobić, zaczyna protestować "nie, nie, nie!"
Koraliczek mój ukochany jest najlepszym tancerzem świata - na hasło "tany tany" zaczyna tańczyć, patrząc mi głęboko w oczy i co jakiś czas szczerząc swoje prawie 6 zębów. Zaczął się wreszcie przytulać i coraz częściej nawiązuje dłuższy kontakt. Coraz częściej pokazuje różne rzeczy paluszkiem - czasem jest to kciuk, ale to nie ważne :) Znalazł sobie ostatnio nowe ulubione zajęcie - czołganie się, najlepiej pod czymś, a więc czołga się między naszymi nogami, wczołguje się do koszy na zabawki, próbuje przeczołgać się pod fotelem, który zagradza przejście z "kojca". Mały spryciarz :) Nadal ulubionymi zabawkami są właśnie książeczki, ukochany egzemplarz sensorycznej książeczki o dżungli rozpadł się ostatnio, więc zamówiłam nowy i dodatkowo jeszcze dwie inne z tej serii.
Koralik kiepsko śpi zazwyczaj, choć dziś w nocy obudził się tylko dwa razy i jestem tak wyspana, że już dawno taka nie byłam (Tygrys generalnie przesypia prawie całą noc). Rano natomiast cichutko wstaje, wyjmuje z kieszonek przy łóżeczku książeczki i różne zabawki, które tam wieczorem wkładam i bawi się, dyskutuje pod nosem. Potrafi tak spędzić godzinkę nawet! Jak obudzi się Tygrys, który jest małym śpioszkiem i śpi często do 6.30 albo 7 to stają naprzeciw siebie i witają się, dotykają paluszkami, śmieją się. Czasem wieczorem, kiedy nie są jeszcze gotowi do snu robią to samo - stoją w łóżeczkach, twarzami do siebie, łapią się za rączki i zaśmiewają. Aż po jakimś czasie padają ze zmęczenia w najdziwniejszych pozycjach :) Interakcje między nimi są coraz bardziej intensywne. Nie robią sobie krzywdy, nawet w walce o zabawki, za to lubią bawić się blisko siebie, być w tych samych miejscach a nawet czasem tulą się siebie :)
Do znudzenia mogę powtarzać, że każdego dnia jestem bardziej i bardziej zakochana w chłopakach i coraz bardziej z nich dumna.

Schodząc z tematu Smoków - szykuje się nam mała rewolucja życiowa. Okazało się, że musimy się jednak wynieść z miejsca, w którym mieszkamy, w najbliższych miesiącach. Planowaliśmy zostać na warszawskich Kabatach, tu oddać Smoki do żłobka, ja miałam szukać pracy w okolicy. Teraz wpadliśmy na zupełnie inny pomysł i jestem ciekawa, czy dojdzie do skutku. W moich wizjach przyszłość na najbliższy rok maluje się przyjemnie bardzo, jestem bardzo podniecona nadchodzącymi zmianami i wiążę z nimi duże nadzieje. Mamy błogosławieństwo wszystkich zainteresowanych i latem odlatujemy na północ. To nie będzie na pewno łatwy rok, ale myślę, że nie trudniejszy niż miniony. Cel w każdym razie mamy wyraźny i bardzo motywujący.
Przyznam, że jestem zmęczona ostatnimi miesiącami i liczę, że mimo różnych prawdopodobnych niedogodności przede wszystkim odpocznę trochę. Największa próba czeka mojego męża, ale wierzę w niego całą sobą i wiem, że da radę :)