poniedziałek, 19 maja 2014

czy warto mieć dzieci?

Tak, pytanie zadane jest, że tak powiem, w formie kontrowersyjnej. Ale pewnie takie miało być, bo wtedy ludzie się burzą i zaczynają opowiadać, jak to nie można ocenić wartości posiadania dzieci, a dzieci to się w ogóle nie posiada tylko coś tam i przecież co za głupie pytanie. Ale tak postawione spowodowało, że ludzie się wypowiedzieli i to chętnie. Nikt nie napisał nic odkrywczego, ale rodzicowi (który kocha swoje dzieci, bo niestety są również inni rodzice...) i tak serce się rozpływa, bo może się podpisać prawie pod każdą, pełną zachwytu nad swoim rodzicielstwem, wypowiedzią.
Ja znalazłam ten artykuł dziś na FB przytoczony przez moją znajomą Agi, pod jej postem oczywiście również posypały się komentarze.
Nie będę się wypowiadać jakoś długo bo fakt istnienia tego bloga mówi sam za mnie - mam fisia na punkcie moich dzieci. Ale jednak wczoraj, zanim przeczytałam ten artykuł , podczas podróży taksówką na wewnętrzną obronę mojej pracy dyplomowej, miałam znów przemyślenie (zdarza mi się ostatnio coraz częściej, chyba czas się leczyć?).
Pomyślałam więc, że jednak zmieniłam się po urodzeniu dzieci. Wcześniej byłam pełną kompleksów, wciąż niepewną siebie dziewczyną, która ciągle walczy o akceptację i sympatię otoczenia, a jako że jestem osobowością dość okropną i z nieprzystępnym na pierwszy rzut oka fizis, nie było mi łatwo. Jestem perfekcjonistką i Zosią Samosią, praca ze mną na pewno nie była łatwa. Życie ze mną na pewno nie jest łatwe. Mnie samej nie było łatwo z sobą żyć :) No i jeszcze ostatnimi czasy te wszystkie moje kompleksy urosły wraz z obwodem mojej talii. Kiedy osiągnęłam rozmiar 44 (po stracie pierwszej ciąży przybyło mi prawie 8 kg....) przestałam chodzić na zakupy, bo nie byłam w stanie znaleźć nic dla siebie i za każdym razem wracałam z miasta szlochając.
Talia moja nie zmieniła jeszcze za bardzo rozmiaru, a jednak byłam ostatnio 3 razy na "szopingu" i kupiłam sporo fajnych ciuchów, w których świetnie się czuję. Napisałam też prawie całą pracę, skręciłam świetny film na obronę i naszkicowałam kilka artykułów, z których jestem bardzo zadowolona. Tak zadowolona z siebie w ogóle nie byłam już dawno (może nawet nigdy) i dawno nie byłam tak pewna tego, że sporo rzeczy potrafię zrobić dobrze. Mój mąż zauważył tę moją pewność siebie ale nie odebrał jej z takim entuzjazmem jak ja, bo to też trochę wpłynęło na wzrost mojej asertywności. Ale chyba i w jego oku widzę błysk uznania i wiem, że cieszy się moim dobrym samopoczuciem.

Tak więc ja się wypowiedziałam o macierzyństwie bardzo samolubnie. Ale przecież, w pewnym sensie, egoizm jest podstawą przetrwania naszego gatunku. W trochę przewrotnej i relatywistycznej teorii człowiek kieruje się w życiu tylko swoim dobrem, nawet, jeśli mu się wydaje, że działa na rzecz innych :) Ja wiem, że moje dzieci są dla mnie ogromną inspiracją, przyjemnością, źródłem zupełnie nowych uczuć i wartości życiowych, lustrem, w którym przeglądam się codziennie, punktem odniesienia we wszystkich decyzjach. Pozostaje mi tylko starać się, żebym ja była dla nich tak samo ważna, jak oni dla mnie.
Żebym była dla nich taką mamą, jaką moja Mama jest dla mnie :)

A z innej beczki - miałam wczoraj obronę wewnętrzną czyli prezentację filmu zaliczeniowego. Ponieważ pracę piszę o Smokach to i film o nich jest. Wyszedł świetnie, będziemy mieli niesamowitą pamiątkę, mamy zamiar tylko dokręcić jeszcze te pozostałe 1,5 miesiąca, żeby obejmował cały pierwszy rok ich życia. Publiczność była zachwycona również :)
No nie jestem w stanie pisać o swoim macierzyństwie bez lukru bo Smoki są chyba normalnie ulepione z marcepana, czekolady, nugatu i polane lukrem... więc jak tu pisać inaczej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz