Jak wielu rzeczy człowiek sobie nie uświadamia, dopóki nie spojrzy na nie oczami dziecka!
Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak ważne w komunikacji naszej jest słowo "nie". Pomaga nam stawiać granice, jest ważnym komunikatem zwrotnym. Jest chyba najczęściej występującym tworem semantycznym w języku polskim, dlatego tak trudno dzieciom nauczyć się znaczenia tego słowa jako zakazu. Często używamy go niejako w formie potwierdzenia, zamiast przeczenia (nie chcesz już jeść Kochanie? nie chcesz może pić?), co wprowadza w małych główkach małe zamieszanie. Jeśli jeszcze dziecię jest chowane pod kloszem albo w tzw. trybie bezstresowym (czy ktoś rzeczywiście tak wychowuje dzieci?? czy to możliwe??) i nie słyszy zakazów, ma pewnie małe szanse na szybkie przyswojenie słowa "nie".
Przez długi czas zastanawiało mnie, że dzieci moje nie potrafią odmawiać, np. jedzenia. Ponieważ to bardzo bardzo grzeczne dzieci - jadły tak długo, jak były karmione, czasem aż do przepełnienia. Musiałam się nauczyć tego, jaka ilość im serwować. Może to coś więcej, może to jakieś zaburzenie odruchowe a nie tylko efekt kultury osobistej Smoków, nie wiem. Ostatecznie, kiedy wyczerpywała się cierpliwość i miejsce w brzuszku, chłopcy zaczynali płakać. W pewnym momencie Tygrys postawił na asertywność i w momencie, kiedy chciał dać do zrozumienia, że już dość - odwracał głowę i zamykał oczy. Pomyślałam, że to super, to już jest konkretna komunikacja :) Pisałam ostatnio, że nauczył się niedawno właśnie słowa "nie", jako zakazu czy protestu (gdy szarpią telewizor krzyczę i interweniuję, w końcu załapali, co znaczy "nie wolno") i używa go ładnie, wtedy kiedy trzeba.
Koralik nie mówi, tzn. nie używa jeszcze żadnych słów znaczących, choć ewidentnie dużo rozumie. Wczoraj pięknie to pokazał. Upichciłam chłopakom placuszki na podwieczorek i jakoś nie podeszła mu w pierwszym momencie konsystencja, odmówił jedzenia owych placuszków. Ale jak odmówił! Zacisnął ustka (próbowałam wcisnąć mu kawałeczek) i pokręcił stanowczo główką na "nie!". Uśmiałam się jak szalona i jeszcze kilka razy wypróbowałam całą akcję. Mój młodszy syn (młodszy o 30 sekund), potrafi mi odmówić! To jest rewolucja, to oznacza, że czasem można pokazać "nie" i nie trzeba płakać. Zastanawiam się tylko czy i jakie znaczenie miała w tym wszystkim ta głupiutka pioseneczka, którą śpiewałam dzieciom...?
W nawiązaniu do tego tematu przypomniała mi się pewna kwestia związana z jedzeniem. Takie akcje odmawiania jedzenia jeszcze przed spróbowaniem albo od razu po pierwszej łyżeczce zdarzają się co jakiś czas. Wiem od koleżanek, że ich dzieciom też się zdarzały i wtedy bardzo często mama rezygnuje, podaje coś innego, w efekcie w koszu ląduje przygotowany obiadek czy świeżo otwarty słoiczek a w zamian jest ulubiona kaszka, ciasteczka, chrupeczki czy jogurcik. Ja nigdy Smokom nie odpuszczam i, tak jak w przypadku wczorajszych placuszków, po chwili negocjacji okazuje się, że to co proponuję jest pyszne, tylko ma nową fakturę, konsystencję, zapach czy kolor i tylko trzeba to poznać, spróbować. A potem znów są protesty, ale już w związku z wyczerpaniem zapasu pysznych placuszków ;)
Dziś Dzień Rodziny a ja swojej się pozbyłam. Jestem na ostatniej prostej, trzeba przyspieszyć i jak najprędzej do mety... uffff!
U mnie "nie" jest najczęściej powtarzanym słowem, ostatnio na prawie wszystko odpowiedz córki brzmi "nie", choć powoli uczy się także słowa "tak"
OdpowiedzUsuńa ciekawe, w jakim wieku jest córeczka? :) Smoki jeszcze - całe szczęście - nie znają siły rażenia tego słowa, używają w sposób ograniczony. Ciekawe jak długo?
OdpowiedzUsuń