niedziela, 7 grudnia 2014

jak miło :)

Trochę mi zajęło znalezienie czasu na ten post w sumie dwa miesiące. Historia jest taka....
Przez prawie dwa miesiące zwodziła nas pewna pani, próbując sprzedać swoje mieszkanie. Wyglądało wszystko pięknie, ale okazało się, że jej zobowiązania przerastają możliwości. Szkoda trochę, że nie była szczera, ale może dobrze wyszło, bo zmusiło nas do powzięcia niespodziewanych decyzji i podsunęło nam ciekawe rozwiązania. W chwili, kiedy byliśmy już postawieni pod murem  musieliśmy zdecydować czy realizować plan, czy wracać do Warszawy, sprawy musiały się potoczyć błyskawicznie. Czasem gdy jestem na zakupach zdarza się, że w pierwszym sklepie znajdę coś fajnego, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, ostatecznie wracam do tej pierwszej opcji z poczuciem zmarnowanego czasu, ale zazwyczaj z satysfakcją, że sprawdziłam wszystkie opcje. Tak było i tym razem. po nieudanej transakcji z panią "złodziejką czasu", postanowiliśmy zaryzykować i złożyć ciekawą propozycję w pierwszym zwiedzanym tu mieszkaniu. Przemili Państwo Gospodarze zgodzili się. Tym sposobem od miesiąca dokładnie mieszkam w ślicznym kątku, który traktuję już jak swój własny (chociaż jeszcze chwilkę zajmą nam formalności). Sprężył się mój mąż, rodzice stanęli na wysokości zadania i dzięki temu mam przecudne 50 m2, które uwielbiam. Długa byłaby opowieść o zakupach wyposażenia, montowaniu i przeprowadzce od rodziców, co zorganizowaliśmy w ciągu kilku dni, więc podaruję... Efekt jest, moim zdaniem, kapitalny :) Mieszkanko dostaliśmy w stanie takim, że tylko wstawić kilka mebli i mieszkać - ładnie odremontowane, przyjemnie w każdym kącie, podatne na własne aranżacje. Umościłam się tu jak w przysłowiowym gniazdku i mam nieopisanie wiele przyjemności :) Układam się w szafach, dekoruję okna, kupuję drobiazgi. Nie ukrywam też, że cieszę się chwilowo statusem kury domowej, na utrzymaniu męża, zajmuję się dziećmi, sprzątam i gotuję. Właśnie - po prawie 2 latach znów chce mi się gotować, piec i pichcić. Jedynym minusem jest weekendowy mąż i tata, ale to była część planu od początku, więc nie mogę narzekać. Co więcej (wiem, że to paskudne), trochę na początku się cieszyłam z samotnych wieczorów... teraz jednak już tęsknię za czasem z mężem, bo nie tylko go kocham, ale lubię bardzo.
Najbardziej jednak cieszy mnie, że Smoki polubiły to miejsce od pierwszej chwili. Rozkład mieszkania wymusił na nas rozdzielnie się w nocy - my śpimy w dużym pokoju, chłopcy sami w swoim pokoiku. Dla mnie oznacza to wędrówki nocne, ale też zastanawiam się dwa, albo i trzy razy zanim pobiegnę w odsiecz przeciw zagubionym smoczkom, odkrytym kołderkom i innym niedogodnościom. Chłopcy stają się bardziej samodzielni w nocy. W dzień korzystają z wielkiego placu zabaw, jakim stało się mieszkanie. Radzimy sobie całkiem nieźle, chociaż potrzebujemy ciągle pomocy przy spacerach, ale tu doskonale sprawdza się Prababcia która mimo 80 lat na karku uczy chłopaków rzucania śnieżkami w mamę, wynajdywania najdoskonalszych patyków, rozpoznawania ciekawych kałuż i kolekcjonowania kamieni. Zupełnie jak Dobra Wróżka :)
Tyle na dziś, kolejny post wreszcie o Smokach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz