piątek, 8 listopada 2013

A może dziś o piersiach?

Chyba nie powinnam dłużej odwlekać tego, bo zupełnie zapomnę, a chciałabym jednak zatrzymać odrobinkę wspomnień z tego co czuję.
Zanim urodziły się moje dzieci nie miałam zielonego pojęcia, nawet sobie nie wyobrażałam, jakie to uczucie - karmienie piersią. A uczucie jest niesamowite, fantastyczne, nie do porównania z niczym innym, co dotychczas przeżyłam. Warte każdego wyrzeczenia, każdego bólu i każdej łzy - szczęścia lub wprost przeciwnie.
Na samym początku nie było łatwo, jako że cesarka, chłopaki wcześniaki. Zupełnie nie wierzyłam, że dam radę cokolwiek wycisnąć z tych moich cycków. Całe szczęście w szpitalu, w którym rodziłam nie było chorych psychicznie położnych, które by jakoś szczególnie mocno naciskały na mnie - wspierały, namawiały, ale jednak każda twierdziła, że najważniejsza jest matka szczęśliwa, a nie tonąca w depresji. Tak więc szczodrze częstowały sztucznym mleczkiem a ja chętnie na początku się nim wspierałam, cierpliwie pracując nad moją fabryką mleczka.
Same niechętne do współpracy piersi to jedno a leniwe wcześniaki nie umiejące ssać to inna sprawa. Tygrysek od początku dawał radę i do dziś jest wielbicielem i wielkim smakoszem mamusiowego mleka, ale Koralik miał od urodzenia problem ze ssaniem, czasem strasznie napinał się przy piersi, czasem była to ciężka walka, prawie bez przerwy byłam pogryziona i obolała. W końcu postanowił w ogóle zrezygnować z tej formy jedzenia i przerzucił się zupełnie na butelkę. Ja oczywiście mocno to opłakałam, traktując jak osobistą porażkę.
Całe szczęście, że mam ciągle drugi pyszczek, który pracuje nad sprawną laktacją, jednak wymaga to wszystko ode mnie dodatkowej pracy - odciągania mleka dla Koralika.
Moment przystawienia dziecka do piersi jest momentem wyjątkowym - daje tyle siły, przyjemności, spokoju i miłości, wzruszenia... Tygrysek jest ponadto bardzo wdzięcznym dzieckiem, dla niego ta chwila jest także czymś szczególnym - patrzy mi prosto w oczy, śmieje się, zaczepia, opowiada różne historie, tuli się i wygląda, jakby w moich objęciach i z cyckiem pod nosem to była najlepsza sytuacja z możliwych. Choć teraz jedzenie zajmuje mu kilka minut zaledwie to z przyjemnością oboje przeciągamy każde karmienie, zwłaszcza od kiedy nauczył się jeść na leżąco więc jest nam wówczas bardzo wygodnie, świat na chwilę zwalnia i omija nas szerokim łukiem. A my się głaszczemy, śmiejemy, przytulamy i jesteśmy tylko dla siebie :)
I tak mi potwornie żal, że nie do końca jestem w stanie to zrekompensować Koralikowi...choć bardzo się staram.

Ale pamiętam i długo nie zapomnę zmaltretowanych piersi, piekącego kręgosłupa, odcisków na kości ogonowej i w ogóle chwil słabości, kiedy padając ze zmęczenia, cała obolała po zabiegu musiałam spędzić 1,5 godziny karmiąc najpierw jednego, potem drugiego syna i po ok. godzinnej przerwie zaczynać od początku. I tak 24/7 przez kilka dobrych tygodni.

Niesamowite jest to, jak sobie sprytnie natura obmyśliła ten cały mechanizm - karmisz piersią, czujesz się zupełnie usatysfakcjonowana wręcz spełniona, wyłącza ci się libido, masz nadludzkie siły i motywację do działania ale żadnej ochoty na seks a nawet wręcz nie potrzebujesz bliskości innych ludzi (Męża) poza swoimi dziećmi.
Nie przeszkadza mi, że jestem trochę uwiązana, ale może to wynik mojego raczej luźnego podejścia do karmienia dzieci - dość swobodnie podaję im sztuczną mieszankę, jeśli jest taka potrzeba. Tak czy inaczej postanowiłam pociągnąć to do skończenia przez Smoki pół roku, czyli jeszcze przez ok 1,5 miesiąca. Na samą myśl jest mi przykro i przestaję się dziwić matkom, które karmią swoje dzieci do 6. roku życia :D Czas jednak uwolnić się i wrócić trochę do męża, za którym już się stęskniłam...

Tymczasem wyciągam dojarkę i przygotowuję nocną porcję mleczka dla Koralika :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz