środa, 11 grudnia 2013

...

Mam mały mętlik w głowie...
Pisałam niedawno, że byliśmy u neurologa, drugi raz - raz u tego dziwaka (podobno świetnego specjalisty) a teraz "państwowo", u p. Doktor. Po wizycie mieliśmy wrażenie, że wszystko jest OK, tzn nie dostaliśmy żadnej informacji niepokojącej, poza tym, że chłopaki się nie przekręcają z boku na bok, z brzucha na plecy i odwrotnie. Te boki mnie jednak nie niepokoją, bo - o ile wiem - dzieci rozwijają się w różnym tempie  i czasem wydaje się, że pomijają niektóre etapy (albo przestawiają kolejność). Poza tym literatura, którą studiuje aktualnie w związku z pracą dyplomową, mówi o tych akrobacjach dopiero w 6 - 7 miesiącu. Jednak, jako że to bliźniaki i wcześniaki, dostaliśmy skierowanie na USG przez ciemiączka. Dziś właśnie jesteśmy po tym badaniu. Tygrysek, jak zwykle, przeszedł je śpiewająco (dosłownie ;) ), a u Koralika stwierdzono poszerzoną szczelinę pośrodkową (czy też przestrzeń podpajęczynówkową). Nieznacznie, ale jednak. Oznacza to, że gdzieś, kiedyś, było jakieś niedotlenienie. Prawdopodobnie jeszcze w moim brzuchu. Może to to zgniecenie? Pani Doktor nie miała czasu (weszłam bez kolejki) na tłumaczenie mi wszystkiego, więc trochę starała się zbagatelizować sprawę, aczkolwiek dała skierowanie na rehabilitację. Zresztą postanowiła rehabilitować obu, bo "czyż Tygrys jest gorszy?" - zażartowała. Od 1,5 roku na kolejnych zajęciach w szkole tłumaczą mi różni specjaliści czym jest niedotlenienie dla dziecka, jakie mogą być konsekwencje, więc nie wpadłam w panikę. Próbowałam też dość spokojnie wytłumaczyć to mężowi, ale tekst: "to zawsze powoduje opóźnienie w rozwoju" wywołał panikę i płakaliśmy oboje. Ale udało  mi się chyba wytłumaczyć mu różnicę między zaburzeniem rozwoju a opóźnieniem umysłowym.
Przyznam, że mimo mojej wiedzy, zdruzgotała mnie ta wiadomość. Czuję się strasznie, prawie, jakbym usłyszała jakiś wyrok. A przecież tak nie jest. W sumie jesteśmy w super sytuacji - wiemy, że trzeba go bardziej, uważniej obserwować i pomagać jak tylko zauważymy jakieś "coś-nie-taki". Terapię logopedyczną sama staram się już wdrażać, albo raczej profilaktykę. Rehabilitację mamy umówioną już od połowy stycznia - akurat wrócimy z Mazur i zaczniemy działać.
Wielki stres. Gigantyczny. Łzy, stres, strach. Tysiące czarnych myśli. A z drugiej strony przecież wiem, że to nie jest nieuleczalna, śmiertelna choroba, tylko ewentualność, patykiem na wodzie pisane. Niby każdy specjalista twierdzi, że po niedotlenieniu nie ma dzieci bez powikłań czy skutków, ale ja słyszałam o takich przypadkach, więc wierzę, że i nas ominie.

Na razie idę spać, bo czuję się jakbym nie spała kilka dób i przeszła jednego dnia cały internet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz