wtorek, 10 grudnia 2013

Wonder Mother

Jakoś nie idzie mi to pisanie... ale obiecałam sobie, nie dla siebie to robię przecież, odpowiedzialna muszę być.
Chłopcy przez ten miesiąc pewnie zmienili się dramatycznie, ale jak się spędza z nimi 24/7 trudno to uchwycić. Stan na dzień dzisiejszy jest taki - Tygrys przystopował, chyba zbiera się do jakiegoś skoku. Śmieje się bez przerwy, niezależnie od pory dnia, nocy, miejsca, ale przestał próbować się poruszać i mało mówi. "Mówi". Koralik za to ruszył z kopyta - chłopak śmieje się, opowiada ciągle niestworzone rzeczy i pełza w przód, w tył, na boki, przekręca się brzucha na plecy i próbuje odwrotnie. Mistrz!
Przemyślałam też kwestię ich jedzenia i jednak doszłam do wniosku, że rzeczywiście mają jakiś instynkt, który karze im jeść tyle ile potrzebują i już. Dopiero co narzekałam, że źle śpią, ale już mogę chyba to odwołać (choć nie do końca no i lepiej nie zapeszać...). Zmieniłam strategię i podaję im wieczorem taką mega kaloryczną mieszankę - mleko + sinlac. Po takim betonie śpią kilka dobrych godzin, budzą się na chwilkę na piciu (kilka łyków mleczka czy czegokolwiek, żadna wielka sprawa), i wytrzymują prawie do rana. Potem długo jeszcze nie potrzebują nic jeść, tylko wody. A ja bałam się, że jak będę ich poiła tym sinlaciem to utuczę ich, ale jednak dziecko ma swój własny rozum i powalczy z potencjalną krzywdą.
Śpią lepiej, dłużej, rzadziej się budzą. Dziś wstaliśmy po 7!
Kupiliśmy wielką matę piankową (strasznie drogą). Czekam z niecierpliwością, żeby ich na niej położyć i poćwiczyć troszkę wreszcie - pełzanie, ślinienie, pożygiwanie. Jutro rano wielkie otwarcie prywatnego placu zabaw ;)
Zęby jeśli szły to mocno wyhamowały. Zobaczymy co będzie dalej - czy wyjdą późno, czy ciągle idą ale Smoki tak odporne na dyskomfort, że nie kwiczą...?
No i pięknie się zsynchronizowali - właśnie padli obaj na pierwszą drzemkę, zazwyczaj potem mają jeszcze jedną wspólną, w nocy też budzą się w miarę w tym samym czasie w okolicy 4 rano, co oznacza dla mnie ok. godzinne obrabianie ich i potem spokojny sen do rana... czyli te 2 godziny jeszcze...
Ale do tematu wracając - od jakiegoś czasu walczę z sobą samą, tak wewnętrznie, o odrobinę spokoju. Jestem z natury potencjalną pedantką, ale, ale, ale... Musiałam w końcu mocno odpuścić. Odkąd jestem ze smokami sama, sporo rzeczy wychodzi nam lepiej - na przykład, rozmowy moje z niemowlakami, ogarnianie domu, ogarnianie szkoły. Ale nie ukrywajmy - to ogarnianie nie ma nic wspólnego z byciem ogarniętym w takim stopniu, jak kiedyś. Odkurzam tylko jak już kołtuny kurzu atakują dzieci, z wyższych partii, nie dostępnych Smokom, kurzu nie wycieram w ogóle, staram się trochę obmyć łazienkę jakoś na raty, żeby nie śmierdziało, no i uprać coś, żeby mąż i dzieci mieli się w co ubrać. Ja chodzę już drugi tydzień w tym samym zestawie spacerowym a po domu... w czymkolwiek co nie jest jeszcze obrzygane.
Miałam jeszcze do niedawna pomysł, że będę gotowała, żeby trochę zaoszczędzić i nie pozwalać mężowi stołować się ciągle u chińczyka... ale skapitulowałam ostatnio. Wieczorami staram się pisać pracę dyplomową i stanęłam przed wyborem - szkoła albo obiad na następny dzień. Przez chwilę czułam się, jakbym poniosła jakąś porażkę przyznając, że czegoś nie dam rady zrobić ale po przemyśleniu postanowiłam popracować nad swoją asertywnością.
Rozmawiamy w szkole oczywiście głównie o dzieciach - większość dziewczyn ma doświadczenie rodzicielskie i udziela chętnie rad. Ostatnio radą było gotowanie dla dzieci, bo to przecież takie proste a zdrowsze i tańsze. Próbowałam - kupowałam ekologiczne warzywka, gotowałam, miksowałam, przecierałam, wekowałam i mroziłam. Przeliczyłam i doszłam do wniosku, że oszczędność to żadna a frustracja jednak moja rośnie. Postanowione - dzieciom też gotować na razie nie będę. Postanowiłam czas zaoszczędzony na gotowaniu wykorzystać na przytulanie - dzieci i męża :)
O tym, że nie czuję się Matką Polką napiszę następnym razem, kiedyś... ale że nie zamierzam być Wonder Mother mogę napisać już dziś - nie zamierzam! Będę tylko najlepszą matką, jaką potrafię, bez zarzynania się. Może nawet będę matką w miarę wyspaną...? ;)

News - przestałam karmić piersią w ogóle. Odkąd zaczęły się akcje z zębami Tygrysowi zdarzyło się mnie kilka razy mocno capnąć i na tyle mnie to spięło, że moje cycki wyhamowały, musiałam zacząć go dokarmiać. Uznałam, że to znak i że czas. Łatwo nie było, ale nie trwało długo.
Tę historię też zostawię na inny dzień. Teraz mam chwilę na umycie zębów, bo za tę chwilę wracam do swojego kołowrotka z bliźniakami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz