Jakoś nie idzie mi to pisanie... ale obiecałam sobie, nie dla siebie to robię przecież, odpowiedzialna muszę być.
Chłopcy przez ten miesiąc pewnie zmienili się dramatycznie, ale jak się spędza z nimi 24/7 trudno to uchwycić. Stan na dzień dzisiejszy jest taki - Tygrys przystopował, chyba zbiera się do jakiegoś skoku. Śmieje się bez przerwy, niezależnie od pory dnia, nocy, miejsca, ale przestał próbować się poruszać i mało mówi. "Mówi". Koralik za to ruszył z kopyta - chłopak śmieje się, opowiada ciągle niestworzone rzeczy i pełza w przód, w tył, na boki, przekręca się brzucha na plecy i próbuje odwrotnie. Mistrz!
Przemyślałam też kwestię ich jedzenia i jednak doszłam do wniosku, że rzeczywiście mają jakiś instynkt, który karze im jeść tyle ile potrzebują i już. Dopiero co narzekałam, że źle śpią, ale już mogę chyba to odwołać (choć nie do końca no i lepiej nie zapeszać...). Zmieniłam strategię i podaję im wieczorem taką mega kaloryczną mieszankę - mleko + sinlac. Po takim betonie śpią kilka dobrych godzin, budzą się na chwilkę na piciu (kilka łyków mleczka czy czegokolwiek, żadna wielka sprawa), i wytrzymują prawie do rana. Potem długo jeszcze nie potrzebują nic jeść, tylko wody. A ja bałam się, że jak będę ich poiła tym sinlaciem to utuczę ich, ale jednak dziecko ma swój własny rozum i powalczy z potencjalną krzywdą.
Śpią lepiej, dłużej, rzadziej się budzą. Dziś wstaliśmy po 7!
Kupiliśmy wielką matę piankową (strasznie drogą). Czekam z niecierpliwością, żeby ich na niej położyć i poćwiczyć troszkę wreszcie - pełzanie, ślinienie, pożygiwanie. Jutro rano wielkie otwarcie prywatnego placu zabaw ;)
Zęby jeśli szły to mocno wyhamowały. Zobaczymy co będzie dalej - czy wyjdą późno, czy ciągle idą ale Smoki tak odporne na dyskomfort, że nie kwiczą...?
No i pięknie się zsynchronizowali - właśnie padli obaj na pierwszą drzemkę, zazwyczaj potem mają jeszcze jedną wspólną, w nocy też budzą się w miarę w tym samym czasie w okolicy 4 rano, co oznacza dla mnie ok. godzinne obrabianie ich i potem spokojny sen do rana... czyli te 2 godziny jeszcze...
Ale do tematu wracając - od jakiegoś czasu walczę z sobą samą, tak wewnętrznie, o odrobinę spokoju. Jestem z natury potencjalną pedantką, ale, ale, ale... Musiałam w końcu mocno odpuścić. Odkąd jestem ze smokami sama, sporo rzeczy wychodzi nam lepiej - na przykład, rozmowy moje z niemowlakami, ogarnianie domu, ogarnianie szkoły. Ale nie ukrywajmy - to ogarnianie nie ma nic wspólnego z byciem ogarniętym w takim stopniu, jak kiedyś. Odkurzam tylko jak już kołtuny kurzu atakują dzieci, z wyższych partii, nie dostępnych Smokom, kurzu nie wycieram w ogóle, staram się trochę obmyć łazienkę jakoś na raty, żeby nie śmierdziało, no i uprać coś, żeby mąż i dzieci mieli się w co ubrać. Ja chodzę już drugi tydzień w tym samym zestawie spacerowym a po domu... w czymkolwiek co nie jest jeszcze obrzygane.
Miałam jeszcze do niedawna pomysł, że będę gotowała, żeby trochę zaoszczędzić i nie pozwalać mężowi stołować się ciągle u chińczyka... ale skapitulowałam ostatnio. Wieczorami staram się pisać pracę dyplomową i stanęłam przed wyborem - szkoła albo obiad na następny dzień. Przez chwilę czułam się, jakbym poniosła jakąś porażkę przyznając, że czegoś nie dam rady zrobić ale po przemyśleniu postanowiłam popracować nad swoją asertywnością.
Rozmawiamy w szkole oczywiście głównie o dzieciach - większość dziewczyn ma doświadczenie rodzicielskie i udziela chętnie rad. Ostatnio radą było gotowanie dla dzieci, bo to przecież takie proste a zdrowsze i tańsze. Próbowałam - kupowałam ekologiczne warzywka, gotowałam, miksowałam, przecierałam, wekowałam i mroziłam. Przeliczyłam i doszłam do wniosku, że oszczędność to żadna a frustracja jednak moja rośnie. Postanowione - dzieciom też gotować na razie nie będę. Postanowiłam czas zaoszczędzony na gotowaniu wykorzystać na przytulanie - dzieci i męża :)
O tym, że nie czuję się Matką Polką napiszę następnym razem, kiedyś... ale że nie zamierzam być Wonder Mother mogę napisać już dziś - nie zamierzam! Będę tylko najlepszą matką, jaką potrafię, bez zarzynania się. Może nawet będę matką w miarę wyspaną...? ;)
News - przestałam karmić piersią w ogóle. Odkąd zaczęły się akcje z zębami Tygrysowi zdarzyło się mnie kilka razy mocno capnąć i na tyle mnie to spięło, że moje cycki wyhamowały, musiałam zacząć go dokarmiać. Uznałam, że to znak i że czas. Łatwo nie było, ale nie trwało długo.
Tę historię też zostawię na inny dzień. Teraz mam chwilę na umycie zębów, bo za tę chwilę wracam do swojego kołowrotka z bliźniakami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz