środa, 23 kwietnia 2014

Kogo?

Mój 10-miesięczny syn, ten starszy o 30 sekund od brata, zwany Tygrysem, mówi!
Mówi strasznie dużo i to od dawna, ale od niedawna z czystym sumieniem można to jego "mówienie" nazwać mówieniem :) Definicja mówi, mniej więcej, że pierwsze słowo dziecka to taki zbitek sylab lub dźwięków, który zawsze brzmiąc tak samo używany jest do określenia konkretnej rzeczy. Tak więc moje dziecko mówi już przynajmniej 3 słowa: kok (kot), kogo (co to?) i kaga (lampa). Jest jeszcze określenie na zapaloną lampę i inne światełka, ale nie udało mi się dosłyszeć dokładnie i zapamiętać. Muszę sfilmować to wszystko koniecznie :)
Koralik jeszcze nie mówi nic konkretnego, ale przeszedł na wyższy poziom i mówi teraz tym tajemnym obcym językiem niemowlęcym, który ma taką piękną intonację, zmiany głośności przez szepty po okrzyki, i inne atrakcje ale zupełnie nic nie można zrozumieć. Mój młodszy syn jest w ogóle bardziej nastawiony na odbieranie świata wszystkimi zmysłami, kontemplowanie jego faktur i kolorów, a komunikacja jego jest w większej mierze bezsłowna - dużo się uśmiecha patrząc prosto w oczy, lubi się śmiać w towarzystwie i gestami potrafi pokazać wszystko, czego mu potrzeba. Ale to nie oznacza, że on nie wydaje dźwięków, tylko te dźwięki są aktualnie takie jakby pierwotne...
W czasie wyjazdu świątecznego dokonaliśmy jeszcze dwóch wielkich kroków w dorosłość - przeszliśmy z silikonowych, nasuwanych na palec masażerów na prawdziwe szczoteczki do zębów gdyż panowie postanowili, że już czas, żeby sami myli zęby. I tak też się dzieje! Drugim krokiem jest rezygnacja z jedzenia słoiczkowego w ogóle - dotychczas kupowałam słoiczki bo było mi łatwiej i miałam pewność, że chłopaki zjedzą co im kupię. Bałam się gotowania im, tego, że to zajmuje mnóstwo czasu i tego, że nie będą chcieli jeść, ale myliłam się, bo nie jest to tak czasochłonne a Smoki chętnie jedzą każdy obiadek :) To daje mi możliwość serwowania im coraz większych kawałków jedzenia, zmiany konsystencji i korzystam z tego, a oni pięknie współpracują.

Ciągle walczymy z glutami, które przyciągnęliśmy z Mazur. Mi już chyba przechodzi, ale chłopcy jeszcze się męczą. W ciągu dnia są bardzo marudni, chociaż w nocy całe szczęście śpią nie najgorzej i cała ta infekcja nie przyniosła innych atrakcji, żadnej gorączki itd. No i zęby, zęby, zęby. Tygrysowi ledwo pokazał się brzeżek górnej jedynki a już próbuje zgrzytać :)

I na koniec wspaniała wiadomość - moja najukochańsza siostrzyczka urodziła dziś córeczkę, podobno tak piękną jak jej mamusia (to relacja taty ;) ). Cieszę się jak wariatka! Nie mogę się doczekać, żeby poznać Maleńką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz